Muzyczka xD

środa, 19 listopada 2014

Rozdział II

Diego.

- Jesteś już spakowany? Bilet masz już zarezerwowany, na sobotę. Twoja babcia ma go odebrać jutro. - słuchałem nawijania ojca, gdy na chwile oddaliłem się od kolegów. Oczywiście, musi mnie teraz dręczyć telefonami. Dopiero kilka godzin minęło, a on już zarezerwował mi bilet i oczekuje, że się spakowałem. Jest dopiero piątek. Do szkoły znów nie poszedłem, bo nie byłem w stanie. Kolejne co może go denerwować.
- Samolot mam za tydzień, więc i spakuje się za tydzień. - mruknąłem tylko w odpowiedzi.
- Jesteś teraz w domu? - spytał podejrzliwie - Mówiłem twojej babci wczoraj, by nigdzie cie nie puszczała w ten weekend.
- Em... No tak, jestem w domu. A gdzie miałbym być? Głowa mnie boli, nie chce mi się nigdzie iść.
- Tak? To w takim razie, daj mi do telefonu twoją babcie. - no oczywiście, nie uwierzył mi. Trochę zaufania. No dobra, teraz go okłamałem. Ale mógłby mi chociaż trochę ufać.
- Dobra, niech ci będzie. Jestem z chłopakami...
- Mówiłem już, że nie jest to dla ciebie odpowiednie towarzystwo. Wracaj od razu do domu.
- Nie, nie rozkazuj mi. Nie robimy nic złego, tato...
- Wczoraj też nie robiliście nic złego? - spytał. Wywróciłem oczami, znów przypominając sobie o tym strasznym bólu głowy.
- Wczoraj byliśmy na imprezie, tak? Dzisiaj jestem z nimi tylko w parku... Naprawdę, nie robimy nic złego. A w sumie, po co ja ci to mówię. Doskonale wiesz, że i tak zrobię to co chce. - powiedziałem, i nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się i wróciłem do kolegów.
- Czego od ciebie znowu chce? - spytał jeden z nich, gdy usiadłem obok nich. Praktycznie zawsze siedzieliśmy tutaj, zamiast iść do szkoły. Nikt jakoś nie zwracał na nas uwagi. - Teraz będzie cie tak kontrolował? To ładnie musiałeś sobie nagrabić.
- Weź już nawet tego nie komentuj. Mam tydzień, pięknie, co nie? Muszę wszystko w szkole załatwić w poniedziałek... Potem mam spokój. Do soboty. Bo jak wrócę, spokoju raczej mieć nie będę.
- Chcesz wyjeżdżać? - tym razem usłyszałem pytanie innego z nich. Też nie byli zadowoleni z tego, że wyjeżdżam i ich tutaj zostawiam. Jednak to ja będę tam sam, nie oni tutaj.
- Nie chce, ale nie mam wyboru. - wzruszyłem ramionami - Co miałbym raczej zrobić? Zwiać z domu?
- Wiesz, ja bym cie chętnie przygarnął narazie... Wiesz, że mieszkam sam. - odezwał się Alex. Może i bym skorzystał z jego propozycji, jednak pogarszanie w tej chwili sytuacji nie wchodziło w grę.
- Em... Nie wydaje mi się, by to był najlepszy pomysł. W sumie, może i nie szukaliby mnie u ciebie, ale w końcu bym mnie znaleźli. Ktoś by się jednak tym przejął.
- Troche cie poprzebieramy i nikt cie nie pozna. - zaśmiał się Alex - Słuchaj, przecież nie pozwolimy cie zabrać, jeśli sam tego nie chcesz. Francesca już wie że wracasz?
- Nie, nie wie. Miałem jej powiedzieć wieczorem, bo będę z nią rozmawiał.
- To jej nie mów, bo nie wyjeżdżasz. Sam mówiłeś, że nie chcesz się podporządkowywać. - No cóż, w tym momencie miał racje. Ale nie chce nikogo wystraszyć. Jeśli chce uciekać, nie mogę mówić Francesce, przez co kolejna osoba niepotrzebnie by się martwiła. I zaraz powiedziałaby Violettcie, a to kolejna osoba która nie powinna się martwić. - To jak? Zgadzasz się czy tchórzysz?
- Dobra, niech wam będzie. Tylko... Zobaczymy ile to potrwa. - powiedziałem. Zerknąłem na zegarek. Chciałem szybciej wrócić do domu, by porozmawiać z Francesca, jednak odpuściłem sobie narazie...
- Super! To kiedy uciekasz?
- W piątek. Wtedy mnie nie znajdą przed sobotą, więc nie polecę.
- No i takie myślenie nam się podoba. A szkołę i tak załatw, bo chodził tam nie będziesz.
- A jeśli nie dam rady uciec to co? - spytałem. Szybko jednak doczekałem się odpowiedzi Alexa.
- Proste. Wtedy wyjadę z tobą. Nie zostawimy cie przecież samego.
- Dziękuje... Ale wydaje mi się, że nie jest to konieczne.
- Jak to nie jest to koniecznie? Diego, obiecaliśmy ci kiedyś że nigdy nie zostawimy cie całkiem samego. Jesteś dla nas jak młodszy brat. - jeden z nich posłał w moim kierunku delikatny uśmiech. No tak, ja tutaj byłem najmłodszy, chyba właśnie dlatego mają wrażenie że bez nich sobie nie poradzę. Jednak jeśli tata dowiedziałby się że przyjechali ze mną, nie byłby zadowolony. Chyba zamknąłby mnie w pokoju i wypuszczał raz do roku.
- No tak... Dobra, mam nadzieje że się ta ucieczka uda.
- Oj, uda się. Przecież ci pomożemy. Nam sie kiedyś cos nie udało?
- Nie raz. - roześmiałem się. Ale ta ucieczka musiała nam się udać. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.
- Dobra, ale w nas się nie wątpi Diego. - zaśmiał się Alex. - Więc idziemy sobie w poniedziałek do szkoły?
- Ja tylko się wypisać, na zajęcia nie idę. - odezwałem się. - No chyba jasne, że ja też nie pójdę.
- Dobra, ja zmykam już do domu. Cały czas głowa mnie boli, to już nie do zniesienia. I obiecałem Francesce że do niej zadzwonię. - powiedziałem i wstałem. Momentalnie ruszyłem do domu. Żałowałem tylko, że nie mogę powiedzieć Fran o tych planach ucieczki... Wyobrażam sobie co będzie się tam działo, gdy dowiedzą się że zniknąłem. Nie chciałem martwić Francescy... Ani Violetty. Mojej babci raczej też nie. O ojcu w tej sytuacji nie myślę, sam do tego doprowadził.
Od razu po powrocie zadzwoniłem do Fran. Nie wspominałem jej ani słowem o tym, że ojciec karze mi wracać do Argentyny. W naszej rozmowie pomarudziłem jej trochę, o tym że nie daje mi spokoju i cały czas chce mnie kontrolować. Zdarzyło mi się też wspomnieć o bólu głowy, ale dziewczyna stwierdziła że sam do tego doprowadziłem. No racja, to była moja wina. Ale udawajmy, że jednak nie moja. Mogłaby mi trochę współczuć.    
Dni mijają mi zdecydowanie zbyt szybko, co oznacza że nieubłaganie zbliża się czas, w którym będę musiał wyjechać. No... Może nie wyjechać, bo już jutro mam uciekać  z domu, tylko po to by nie jechać. Nie pakowałem się jeszcze, stwierdziłem że zrobię to jutro. Niech nie myślą, że nagle zachce mi się tam jechać. Tata powiedział jej po raz kolejny że ma mnie nigdzie nie puszczać, więc od niedzieli siedzę sobie sam w domu, nie licząc oczywiście tego wyjścia do szkoły w poniedziałek, razem z Alexem. Od tamtej pory z chłopakami rozmawiam tylko przez telefon, ewentualnie skaypa. Noe chce słuchać jak tata się na mnie wydziera, że znowu mnie ich nie słucham. Chce tylko świętego spokoju, za dużo wymagam? Obgadałem z babcią, że jutro mnie puści bym mógł pożegnać się normalnie z kolegami, jednak tata o tym nie wie. Nie miałem teraz nawet ochoty pytać go o zdanie. W ogóle nie miałem ochoty z nim gadać. Nie odbieram od niego wcale telefonu...
- Diego, idziesz na kolacje? - usłyszałem nagle głos mojej babci, właśnie wchodzącej do pokoju. Spojrzałem na nią i lekko się uśmiechnąłem.
- Nie chce, nie jestem głodny. - powiedziałem, odkładając jednak telefon na łóżko.
- Diego, kochanie... - usiadła obok mnie - Prawie nic nie jesz od kilku dni. Jakaś forma buntu...? W ten sposób nic nie wskórasz, twój ojciec jest tam samo uparty jak ty.
- Wiem, że w ten sposób nic nie zdziałam... Ale może się pochoruje i chociaż dłużej będę mógł zostać?
- Dobra, naprawdę mnie nie denerwuj. Wziąłeś w ogóle te tabletki, jak ci kazałam rano?
- Nie. - wzruszyłem ramionami. - Dobrze się czuje, więc po co mam je brać?
- Diego, rozmawiałeś już o tym z lekarzem prawda? To że teraz dobrze się czujesz, nie oznacza że jutro może nie być gorzej, dlatego że wale cie nic nie obchodzi.
- A was obchodzi jak się czuje?
- Diego...
- No co znowu? Nie mam ochoty na ten wyjazd, i ty bardzo dobrze o tym wiesz.
- Przepraszam cię, wiesz że to nie ja ustaliłam że wyjedziesz do ojca.
- Wiem, ale też się nie sprzeciwiłaś. Pozwalasz mnie od tak po prostu wpakować do samolotu. To nie jest dla mnie przyjemne, myślałem że chociaż tobie na mnie zależy.
- Doskonale wiesz że nie mogłam nic z tym zrobić. Dlaczego więc zarzucasz mi takie rzeczy?
- Bo ja naprawdę nie chce tam jechać. Wiesz, że wolałbym zostać tutaj. Z przyjaciółmi... W Buenos Aires nie mam nikogo. Wiesz, że będę tam samotny.
- Nieprawda, Diego. Mówiłeś mi tyle razy o Francesce, nie pamiętasz? Ta dziewczyna ma nadzieje że do niej wrócisz, z resztą z rozmów z twoim ojcem wynika, że nie tylko ona.
- Ale ja chce zostać tutaj, nie rozumiesz? Tutaj mam prawdziwych przyjaciół, nie tam!
- Tak ci się tylko wydaje, Diego. Wróć do logicznego myślenia. Myślisz że tak zachowują się prawdziwi przyjaciele? Przypomnij sobie, dzięki komu zacząłeś palić? Chodzić na te wszystkie imprezy, wracać pijany? No od kogo się tego nauczyłeś? Od tych "przyjaciół"?
- Żaden z nich do niczego mnie nie zmuszał, doskonale o tym wiesz. Więc nie powinniście mieć do nich pretensji, nie mówcie że to oni mają na mnie zły wpływ.
- A kto? Diego, wcześniej taki nie byłeś, i doskonale o tym wiesz. Odkąd zacząłeś zadawać się z tym Alexem i resztą jego przyjaciół, kompletnie ci odbiło.
- Mówiłem już, że oni nie mają z tym nic wspólnego! To że ja się do nich przyczepiłem, nie oznacza od razu że mają na mnie zły wpływ. Naprawdę są moimi przyjaciółmi. Pomagają mi częściej niż ty, i są przy mnie kiedy tylko tego potrzebujesz. Myślisz że dlaczego ostatnio jak źle się czułem, dowiedziałaś się od Alexa? Bo im powiem, a tobie nie. Nie chce rozmawiać ani z tobą, ani z ojcem. Ale wy i tak tego nigdy nie zrozumiecie. Jeśli karzecie mi wyjechać z Hiszpanii, możecie być pewni że się nie zmienię. Kontakt z nimi nadal będę miał, mogę zadzwonić jakby co... Jak będę potrzebował, to do mnie przyjadą. - powiedziałem, odwracając wzrok w stronę okna.
- Wierzysz w to w ogóle? Rozumiem, że nie chcesz się dołować jeszcze przed wyjazdem. Ale proszę cię, przejrzyj na oczy. No już, schodź teraz na kolacje.
Powiedziała po czym po prostu wyszła z mojego pokoju. Wcale nie zamierzałem się stąd ruszać. Oni mnie kompletnie nie rozumieli. Chyba już do tego powinienem się przyzwyczaić.



____
Dzisiaj chyba krócej niż ostatnio (?). Przepraszam was, naprawdę. Mam ostatnio na głowie mapy do nauczenia. Jutro zaliczam Europe, w poniedziałek Azję a za dwa tygodnie Amerykę Południową i muszę to wszystko sobie ogarnąć. Do tego... W sumie nieważne, ważne że nie mam humoru pisać. I ogółem, uważam to ostatnio za bez sensu. Ktoś to w ogóle czyta? To tyle z mojej strony, cześć.

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział I

Diego. 

- Rozmawiałeś już z ojcem? - usłyszałem pytanie, gdy tylko postanowiłem ruszyć się z łóżka. Wczesna godzina to nie była... Jednak tak czy inaczej, nie chciało mi się rozmawiać teraz z nikim. Nie odpowiedziałem więc nawet na jej pytanie. Sama się chyba jednak domyśliła, że jeszcze nie dzwoniłem. - Prosiłam cię dzisiaj rano, byś do niego potem zadzwonił. Raz mógłbyś mnie posłuchać. To naprawdę takie trudne?
- Chcesz się mnie w ten sposób pozbyć? Co nie zrobię, od razu dzwonisz do mojego ojca. Sama z nim rozmawiaj, skoro tak bardzo chcesz by mnie zabrał.
- O czym ty mówisz?
- Gdy rozmawiałem z nim ostatnio, już mi obiecał że jak coś wykombinuje to zabiera mnie do Buenos Aires. Doskonale zdaje sobie sprawę, że już to z tobą omówił i bilet mam już kupiony. Mam iść się pakować?
- Nawet jeśli będzie chciał cie zabrać, jest to tylko i wyłącznie twoja wina, Diego.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, okey? Ale nie chce tam wracać, nawet jeśli będę musiał uciec z domu by tam nie jechać.
- Porozmawiaj może lepiej najpierw z ojcem...
- Nie chce z nim rozmawiać. Ty z nim porozmawiaj, i powiedź mu że nie wracam. Proszę cię...
- Diego...
- No co? Przecież mnie kochasz, no nie...?
- No tak, ale...
- Ale co? Dla mnie nie jesteś w stanie porozmawiać z moim ojcem?
- Przepraszam cię Diego, ale to musisz załatwić sam. Porozmawiaj z nim na spokojnie, obiecaj że się zmienisz, to może zgodzi się byś został w Madrycie.
- Myślisz że tym razem to zadziała? Babciu, doskonale zdajesz sobie sprawę z tego że obiecałem to mu już ostatnio...
- To czy zmienisz swoje zachowanie, zależy tylko i wyłącznie od ciebie, skarbie. A teraz idź, zadzwoń do niego. No szybciej, bo pewnie cały dzień czeka aż zadzwonisz.
Teatralnie wywróciłem oczami po czym ruszyłem do swojego pokoju. Zerknąłem na telefon leżący tam gdzie go rzuciłem, czyli na poduszce. Gdy tylko wziąłem go do ręki, zamiast zadzwonić do ojca zabrałem się za odpisywanie Francesce. Dopiero potem wybrałem numer swojego ojca. Rozmowa z nim mogła nie wyjść najlepiej... On raczej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wrócę, nie zmienię się. Będę miał kontakt z moimi przyjaciółmi z Madrytu, w Buenos Aires tak czy inaczej mam teraz tylko Francesce. Nie chce krzywdzić Violetty. Skrzywdziłem ją już swoim wyjazdem. Chociaż było to już strasznie dawno, zdaje sobie sprawę że ona doskonale to pamięta. Po tamtym mnie nie pokocha. Bo pewnym już jest, że teraz nic do mnie nie czuje. No dobra, koniec rozmyślania na dziś. Usłyszałem w telefonie głos swojego ojca. Przez dłuższą chwilę jednak się nie odzywałem.
- Chciałeś ze mną gadać, podobno. - powiedziałem kiedy już zdążyłem się lekko ogarnąć.
- Dopiero się obudziłeś? - spytał - W sumie, nie dziwie ci się. Jak się wraca do domu w środku nocy, do tego...
- Dobra, przestań. Proszę cię. Czego chciałeś?
- Zdajesz sobie sprawę, że to też zaliczało się do tych twoich wybryków? Pamiętasz, co ci ostatnio mówiłem?
- Sklerozy nie mam, pamiętam. Ale... Przecież mogliście się spodziewać, że jak wyjdę na imprezę to trzeźwy nie wrócę.
- Miałeś być w domu o 22, a wróciłeś po 3. Już nie chodzi o to, że wróciłeś pijany. Chociaż wiele razy wspominaliśmy ci, że to jest dla ciebie niebezpieczne, ten szczegół ominę. Spóźniłeś się 5 godzin, Diego. I nie raczyłeś nawet odebrać telefonu, by uspokoić swoją babcie i powiedzieć że nic ci nie jest.
- Przepraszam...
- Nie uważasz, że za późno na przeprosiny? Ja rozumiem że jesteś młody i musisz się wyszaleć, ale nie przesadzaj, proszę cię. A teraz żeby nie było, że mówię a potem nie wyciągam z tego konsekwencji... Pakuj się.
- Co?! Nie ma mowy, ja nigdzie nie jadę! - powiedziałem, wracając do tonu głosu, który był już tradycją przy rozmowie z tatą. Dzisiaj chyba pierwszy raz postanowiłem go przeprosić, a on mnie jeszcze w ten sposób denerwuje.
- Jedziesz, jedziesz. Do mnie. Za tydzień. Masz czas na pożegnanie z przyjaciółmi. I z babcią oczywiście.
- Nieeee... Ty sobie chyba ze mnie żartujesz. Powiedziałem już, że nie zamierzam NIGDZIE jechać. Ten jeden raz mnie zrozum, tato...
- Przepraszam cię Diego, ale ja już od dawna cie nie rozumiem. I raczej szybko nie zrozumiem. Proszę cię, spakuj się. I poinformuj swoją babcię, że jedziesz do mnie. Ja do niej dzwonić nie będę.
- Dlaczego mi to robisz? - spytałem.
- Co takiego?
- To samo co mama. Oddzielasz mnie od przyjaciół, osób które kocham. Nie rozumiesz, że w tym momencie mnie ranisz?
- Tutaj też masz przyjaciół, przypomnę ci kochanie.
- Tylko Francesce.
- Francesca jest dużo lepszym towarzystwem, niż ci twoi przyjaciele. Masz jeszcze coś do powiedzenia?
- Nie... Chyba zostało już tylko to, że cie nienawidzę. Szczerze nienawidzę. - powiedziałem po czym od razu się rozłączyłem. Spodziewałem się tego, a jednak miałem te malutką krople nadziei, że pozwoli mi tutaj zostać. To Madryt był moim prawdziwym rodzinnym miastem, nie Buenos Aires. Chciałem zostać w mojej ukochanej Hiszpanii. Jeśli chce mieć mnie pod kontrolą, proszę bardzo. Niech przyjeżdża i robi co tylko chce. Ale ja nie chce opuszczać mojej rodzinnej, wspaniałej Hiszpanii. A szczególnie nie chciałem jechać do miasta, które przywodzi złe wspomnienia.
Rzuciłem telefon na szafkę obok łóżka. Od razu schowałem twarz w miękkiej poduszce. Usłyszałem, że otwierają się drzwi. Nie patrzyłem w tamtym kierunku.
- Diego, skarbie, doskonale zdaje sobie sprawę z tego że to nie jest dla ciebie teraz łatwe. Twojemu ojcu przejdzie, gdy się opanujesz. - usłyszałem głos swojej babci.
- On mi karze się pakować, rozumiesz? - spytałem, bliski płaczu odrywając twarz od poduszki. - Zabiera mnie tobie, oddziela od przyjaciół. Ja tak nie chce. Chce tutaj zostać, być szczęśliwy. Przeszkadza wam że wracam późno? Że wracam pijamy? Zmienię się, tylko nie karzcie mi wyjeżdżać do Argentyny.
- Akurat na toja nie mam wpływu, kochanie. Obiecałam że się tobą zajmę, bo cie kocham, a i tak sobie nie daje z tobą rady. myślę więc, że twój ojciec lepiej cie wychowa.
- Nie chce z nim mieszkać. Chce do mamy... Tylko do mamy. - powiedziałem, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego że ona już do mnie nie wróci.nigdy nie powie na mnie "Dieguś", nie powie że mnie kocha, nie przytuli.
- Dla mnie jej śmierć też nie była łatwa, słońce. Ale musisz myśleć o przyszłości. Ona nie chciałaby,byś teraz tak się tym wszystkim przejmował.
- Gdyby ona tutaj była, nie miałbym się czym przejmować.
- Może i racja... Jednak źle ci się ze mną mieszkało? Pomimo tego, że często ci odbija, kocham cię. Pamiętaj, że jesteś moim jedynym wnukiem. - roześmiała się. - To kiedy masz do niego wyjeżdżać?
- Za tydzień... Pewnie jeszcze do ciebie zadzwoni i z tobą o tym pogada.
- Dobra, to ty się zacznij pakować...
- Już? Muszę teraz? Umówiłem się z chłopakami dzisiaj...
- Diego...
- No co? Prooooooooooooooooosze.
- Dobra, niech ci będzie. Ale tym razem masz wrócić na kolacje. Trzeźwy. I jeśli wyczuje od ciebie papierosy, to przez ten tydzień co ci tutaj został nigdzie nie wyjdziesz.
- Oj... No dobra. Chociaż spodziewam sie, że wyczujesz. - zaśmiałem się po czym wstałem. Babcia również opuściła mój pokój.
- Czekaj! - zawołała, zanim wyszedłem. Stanąłem w drzwiach, czekając aż powie co ma powiedzieć. Ona jednak rzuciła w moim kierunku tylko opakowanie tabletek, prawie nieruszonych. Obiecałe, ojcu, że będę to brał, jednak i tak to olałem. Skrzywiłem się lekko, chowając opakowanie do torby.
- Tylko masz je wziąć!
- Możesz być pewna, że wezmę. Dobra, cześć!
I wyszedłem. Musiałem teraz pogadać z Alexem, powiedzieć mu o tym że wyjeżdżam. Z resztą spotkam się potem. W sumie, teraz, przez ten tydzień nie będę chodził do szkoły, więc miałem czas jeszcze się z nimi spotykać. Do tego, należałoby poinformować Francesce, że wracam do Buenos Aires. Może ona by się ucieszyła, i jedna osoba byłaby szczęśliwa? Mam jeszcze jednak czas, by przekonać ojca bym mógł zostać w Madrycie. Cały tydzień, może zdąży zmienić zdanie. No chyba że już zarezerwował dla mnie bilet... Z resztą, chyba tylko babcia była w stanie wybaczyć mi moje zachowanie, on napewno nie. Nie chce udawać, że jestem inny niż jestem w rzeczywistości. Szedłem tak, rozmyślając. W końcu usiadłem na ławce w parku, czekając na Alexa. On musiał dowiedzieć się pierwsze, może jakoś jeszcze pomoże mi przekonać ojca.  Chociaż nie, tata jest uparty. Zerknąłem na telefon. Kolejny sms od Francescy. Lekko się uśmiechnąłem. Jedyna osoba z Buenos Aires, od której wiadomość mnie cieszy. Odpisałem jej jak najszybciej, w sms obiecując że zadzwonię do niej gdy tylko wrócę do domu. Nie czekałem długo na Alexa. Po chwili brunet usiadł obok mnie. Schowałem telefon, zaraz po tym jak odpisałem Francesce. Przywitałem się z Alexem.
- Co masz taką minę? - spytał, po dłuższej chwili. - Jakieś skutki wypicia za dużej ilości alkoholu? Głowa boli?
Zaśmiał się. Mi tam wcale do śmiechu nie było.
- To nie jest wcale mój najgorszy problem.
- Hmm... To jaki jest najgorszy? No nie mów, że znowu coś z tobą nie tak i znów bedziemy cie odwiedzać w szpitalu.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że moja babcia nie wypuściłaby mnie wtedy z domu? - spytałem. On tylko się zaśmiał. Mi tam nadal nie było do śmiechu.
- No ej, Diego, co ci jest?
- Rozmawiałem wczoraj z ojcem. Zabiera mnie do Argentyny. Za tydzień.
- Jak to? Dlaczego?
- Ty już doskonale wiesz, dlaczego. Nic już z tym nie zrobię. Miałem szansę chociaż trochę się ogarnąć, ale jej nie wykorzystałem. - wzruszyłem ramionami - W sumie, powiedźmy że na początku nie byłem zachwycony tym że muszę wracać. Ale jeśli tego chce, to okey. Jednak niech nie myśli, że za chwilę zamienię się w aniołka, tylko dlatego że jest ze mną.
- Bez nas sobie nie poradzisz, wiesz o tym? - usłyszałem. Cóż, nie dziwne że to mówił. Odkąd przyjechałem do Madrytu, dnia bez nich nie potrafiłem przeżyć. W końcu poczułem, że mam kogoś komu na mnie trochę zależy, kogoś kto każdego dnia podtrzymywał mnie na duchu. Nie rozumiem, dlaczego tata sądzi że mają oni na mnie zły wpływ. Wręcz przeciwnie, każdego dnia wzmacniają mój charakter. Nie wyobrażam sobie dni bez nich. Niby mam w Buenos Aires Francesce. Ale tylko Francesce. W sumie, powinienem cieszyć się że chociaż Francesce.
- Dlaczego myślisz, że bez was sobie nie poradzę? - postanowiłem zapytać.
- Zastanów się dobrze, Diego. Od przyjazdu jesteś z nami. I na tym początku nie raz ratowaliśmy ci skórę, szczególnie w szkole.
- Zmieniłem się, doskonale o tym wiesz. Do tego, wtedy jeszcze byłem w szoku po śmierci mojej matki.
-  Skoro tak uważasz...
- Proszę cię, nie kłóć się teraz ze mną. Nie przed moim wyjazdem. Mam tydzień, na pożegnanie się z wami. Nie chce kłótni. Wiesz, że doskonale sobie poradzę. Już wystarczająco mi pomogliście.
- Dobra, może trochę przesadziłem... Kiedy powiesz reszcie że wyjeżdżasz?
- Chciałem to zrobić później, ale zaraz muszę wracać do domu. Do tego obiecałem Francesce że do niej zadzwonię.
- Wymówek szukasz? - zaśmiał się - No już, idziemy do nich i im powiesz.
- No dobra, niech ci będzie. - cicho się zaśmiałem.

Violetta

Jeszcze raz usłyszę o Diego, a zapewniam że zabiorę Francesce telefon i wywalę go do morza. Niech myśli że za nim nie tęsknie, nie chciałabym z nim porozmawiać. Jednak nie mogę, bo on zaraz po powrocie do Madrytu zmienił numer telefonu i wspomniał Francesce, że nikomu ma go nie dawać. Dlaczego akurat do Fran tak cały czas piszę? Znowu coś do niej czuje? Cóż, dobrze wiedzieć że chociaż ona będzie szczęśliwa, o ile on kiedyś postanowi do nas wrócić. W końcu to Madryt jest jego rodzinnym miastem, nie Buenos Aires. To że ma tutaj ojca, nie oznacza jeszcze że musi tutaj być albo chociaż od czasu do czasu go odwiedzić.Dobra, czas chyba przestać myśleć o Diego. Naprawdę za nim tęsknie, jednak taki jaki był już nie wróci. Francesca już mówiła mi, co się z nim stało. Nie chce kogoś takiego. Ten wcześniejszy, uroczy Diegito zdecydowanie podobał mi się bardziej. On teraz wcale nie przejmuje się swoim zdrowiem, po prostu robi wszystko wbrew słowom ojca. Od Fran cały czas słyszę co wyprawia. Już nie liczę, ile razy wrócił do domu pijany. Na szczęście nie rusza narkotyków, a przynajmniej Francesca o tym nie wie. Marudzi jej, że tata twierdzi że wpadł w złe towarzystwo, ale jego ojciec przecież ma racje. On wcześniej taki nie był. I nie byłby, gdyby ich tam nie spotkał. Ale on i tak nadal uważa, że oni nie mają nic wspólnego z jego zmianą. Ciekawe, że jak coś złego z nim się dzieje, zawsze są z nim jego "przyjaciele". Nigdy nie odwalił niczego sam. Nie widzi, że w taki sposób krzywdzi sam siebie...
- Vilu, słuchasz mnie? - usłyszałam nagle pytanie Francescy. Spojrzałam na przyjaciółkę i pokręciłam głową.
- Przepraszam, zamyśliłam się...
- Mówiłam... A w sumie nieważne. Muszę iść już do domu, cześć!

czwartek, 13 listopada 2014

Prolog.

- Spóźniłeś się 4 godziny, Diego. Jest już po 1 w nocy. - odezwała się kobieta, uważnie przyglądając się chłopakowi, który właśnie przy drzwiach zdejmował kurtke.
- Serio 4 godziny? Sorki, nie mam zegarka. - powiedział, chwytając torbe, próbując ominąć kobiete i pójść do swojego pokoju.
- Gdzie byłeś? - spytała, zatrzymując go.
- Co cie to obchodzi? Nie jesteś moją matką. - odezwał się, po czym znów chciał ominąc kobiete.
- Chcesz wrócić do ojca? - tymi słowami go zatrzymała. Wszystko, tylko nie powrót do Buenos Aires. Nie teskni za niczym, co tam było. Nawet za ojcem, Violettą. Jedyną osobą z Buenos Aires, z którą z własnej woli się kontaktuje, pozostała Francesca.
- Co cie obchodzi gdzie byłem?
- Znowu polazłeś gdzieś z nimi? Zrozum, że się o ciebie martwie.
- To moja sprawa, z kim się zadaje, nie sądzisz? - mruknął pod nosem - Mogę iść już do pokoju? Rano muszę iść do szkoły.
- O ile tam trafisz. Słyszałam, że w ostatnim tygodniu cie tam nie było.
- To nie twoja sprawa.
- Racja, tłumaczyć będziesz się ojcu, prosił byś do niego zadzwonił.
Chlopak teatralnie wywrócił oczami po czym ruszył w kierunku swojego pokoju. Tata zapewne już czeka na jego telefon... Nie miał ochoty z nim rozmawiać, jednak wolał mieć to już za sobą. W Buenos Aires nie jest jeszcze aż tak późno...
- Diego? Dlaczego dzwonisz dopiero teraz? Powinieneś już chyba spać. - tymi słowami przywitał go ojciec.
- Ty chyba nie masz pojęcia, o której ja się kłade. Nieważne, czego chcesz?
- Co z toba? Zachowujesz się...
- Nie dokańczaj, okey? Może troche wydoroślałem?
- Raczej ogłupiałeś, Diego. Zwariowałeś, tyle. Chcesz wykończyć swoją babcie? Nie wiesz nawet, jak ona się o ciebie martwi.
- Nie karze jej się o mnie martwić.
- Jeszcze jeden wybryk i wracasz do mnie. A teraz kładź się spać. Jutro rano szkoła, a ty masz się w niej pokazać.
- Ta, ta. Dobranoc... Tato. - powiedział po czym rozłączył się. W koncu postanowił jednak położyc się spać.

- Diego, wstawaj w końcu! - już chyba 5 pobódka dzisiaj. Chłopak  w końcu postanowił ruszyć się z łóżka, miał w końcu iść do tej szkoły. Odkąd nie chodzi do studio, wszystko go nudzi. Nie jest w stanie wytrzymać tych 45 minut, słuchając czegoś, co wcale go nie obchodzi. Nie chciał jednak jeszcze bardziej narażać się swojemu ojcu. Prawie codziennie dzwonił do niego, mówiac że jeśli nie przestanie mu odbijać, zabierze go do Buenos Aires. Ale pierwszy raz powiedział, że zrobi to gdy znowu coś mu odbije. Czyżby ostatnie ostrzeżenie?
Diego w końcu ruszył się z łóżka i od razu poszedł w kierunku łazienki. Nie chciał od rana, po raz kolejny kłócić się ze swoją babcią, u której mieszkał, jednak w ostatnim czasie zdarzało mu się to chyba zdecydowanie zbyt często. Wolał dzisiejszego poranka jej troche pounikać, postanowił więc że nie zje dzisiaj śniadania. Od razu po wyjściu z łazienki chłopak ruszył w kierunku swojego pokoju, skąd zabrał torbe i od razu ruszył do szkoły.
- Co ty dzisiaj tak grzecznie na zajęcia idziesz? - usłyszal pytanie Alexa, ktory chyba zauważył że jego kolega kieruje się w kierunku szkoły.
- Weź przestań, mam przechlapane. Tata grozi, że jak coś odwale, wracam do Argentyny. - mruknął, poprawiając torbę.
- Na twoim miejscu, cieszyłbym się. Tam rozpoczniesz wszystko od nowa.
- Tutaj też zacząłem od nowa. I jeśli mam być szczery, nie chce nic zmieniać. Lubie swoje życie takie jakie jest. Nie chce się nikomu podporządkowywać.
- A wcześniej co było?
- Wcześniej... Wcześniej byla mama. - odpowiedział, po czym przyspieszył. Wcale nie śpieszyło mu się do szkoły, jednak chciał uniknąć rozmowy z nim o tym. Alex, jako jedyny woedział jakie było jego życie wcześniej, wydawało mu się że jemu może zaufać, w tym przypadku się nie mylił. Chłopak widząc że ta rozmowa nie podoba się Diego, po prostu zamilkł i razem z nim ruszył do szkoły, chociaż wcale nie planował się tam dzisiaj pojawić. Nie chciał go zostawiać raczej samego na tych nudnych lekcjach. Wszyscy jego znajomi, zresztą chyba tak jak on, pozapominali już jajk wygląda budynek szkoły i jak tam w ogóle dojść. Hiszpan od razu ruszył w kierunku swojej szafki, do której wrzucił książki. Wyciągnął tylko matematyke, bo taka była ich pierwsza lekcja. I tak nie zamierzał z tej książki korzystać, jednak jeśli książka jest chociaż jedna na lawce, nauczycielka się nie przyczepi. Chłopak oparł się o zielone szafki, uprzednio zamykając swoją.
- Może powiesz że źle się czujesz czy coś? - spytał Alex, widząc dość niezadowoloną mine swojego kolegi, głównie z powodu tej pierwszej lekcji.
- To nie przejdzie. - mruknął, ruszając w strone sali.
- Jesteś blady, Diego. Do tego, wszyscy nauczyciele doskonale zdają sobie sprawe z twojej choroby.
- Jeśli zdecyduje się to wykorzystywać tyle razy, moja babcia w końcu zwariuje. - stwierdził. - Chodź na lekcje, nie kombinuj.
- Ale wieczorem i tak idziemy na impreze?
- No raczej, nie inaczej. - oboje się zaśmiali.

- A teraz...
- Teraz to ja wychodzę. Przesiedziałem cały dzień w szkole, prosze cię, odpuść mi teraz.
- Niech ci będzie. O której wrócisz. - spytała starsza kobieta, sprzątając po obiedzie.
- Jak wróce to będę. No to pa babciu. - powiedział, od razu ubierając skórzaną kurtke.
- Masz być najpóźniej o 22! Przypominam, że masz dopiero 17 lat.
- Ta, ta. Jasne. Cześć.
Tak czy inaczej, nie miał wcale zamiaru wracać tak wcześnie i ojciec go w tym przypadku nie obchodził. Chciał spędzić czas z przyjaciółmi.

- Słuchaj, jest już po 3 w nocy a jego nadal nie ma. Ja nie wiem, co mam z nim zrobić. - mówiła koboeta do słuchawki, ojciec chłopaka również tylko czekał aż laskawie raczy on wrócić do domu, lecz na rozmowe z nim i tak liczył dopiero jutrp, przez telefon oczywiście. W pewnym momencie drzwi się otworzyly i brunet, dość chwiejnym krokiem wszedł do salonu. Nie pierwszy raz zdarzyło mu się wypić, chociaż za każdym razem jego babcia a potem ojciec, tłumaczą mu że to może być dla niego naprawde niebezpieczne, ze względu na chorobe.
- Dobra, wrócił... Pogadasz z nim raczej jutro.


- Francesca, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - spytała Camila, wpatrując się w przyjaciólke. Przyzwyczaiła się do tego, że Violetta od wyjazdu Diego jest praktycznie zawsze nieobecna. Ona rozumiała, że chciał zapomnieć co bylo w Buenos Aires, nie chciał wracac. Jednak z Francescą w końcu chciał się nadal kontaktować. Bał się, że gdy uslyszy glos Violetty to peknie, zatęskni?
- Przepraszam cię, pisze do Diego. - odpowiedziała Włoszka. - Debil znowu wczoraj zaszalał i dzisiaj cierpi.
- Sam tego chciał. Ale ogółem... Coś mu chyba odbilo, gdy wyjechał.

***
Dziwne, i chyba za długie jak na prolog, ale nie mam sily tegp już poprawiać. XD

niedziela, 9 listopada 2014

Epilog.

Wreszcie się wzięłam za ten epilog. Wiem, obiecałam wam go wcześniej (może nie wszyscy wiedzieliście że miał być już ze dwa dni temu, w wieczorem/w nocy...) jednak ostatnio mam zdecydowanie za dużo na głowie. Jeszcze raz ktoś da mi kartkę, ołówek i kredki, po czym karzę rysować, to przysięgam że otworzę okno i wyskoczę. (szczególnie jak będę miała siedzieć w ławce z najbardziej wkurwiającą osobą w klasie - Patrykiem.). Dobra, koniec użalania się nad sobą. Miłego czytania.


***

Diego. 

- Złą wiadomość? Jaką? - spytałem, myśląc że już nic nie zepsuje mi tego dnia. Spędziłem czas ze swoją matką, w końcu. Poczułem że kocham ją jeszcze bardziej niż przed tym wypadkiem.  Nie mogę teraz powiedzieć że mam tylko ją, bo mam jeszcze ojca, Violette no i przyjaciół. Jednak ona zawsze będzie w moim życiu najważniejsza. Nie potrafiłbym bez niej żyć, tak bardzo ją kocham. Może i nie jest to normalne u nastolatka, jednak ja zawsze będę w stanie przyznać się że kocham swoją mamę. Nie potrafiłbym jej po prostu nie kochać.
Tata stał przez dłuższy czas, tylko się we mnie wpatrując. Violetta, domyślając się że coś naprawdę może być nie tak, chwyciła od razu moją dłoń, pokazując tym samym że jest przy mnie. W końcu tata zdecydował się powiedzieć mi o co chodzi.
- Twojej matce... Pogorszyło się. - ledwo udało mu się to wypowiedzieć. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wolałby jakbym nic nie wiedział.
- Co?! Przecież... Niemożliwe. Idę do niej. - powiedziałem, i nie czekając aż którekolwiek z nich się odezwie, chwyciłem pierwszą lepszą bluzę leżącą na krześle, i zakładając ją od razu pobiegłem w stronę szpitala. Nie mogła umrzeć. Nie teraz. Nie chciałem jej tracić, kiedy była mi najbardziej potrzebna. Wbiegłem do szpitala, i nie czekając na nic od razu pobiegłem do niej. W sali nie było nikogo poza nią, wydawało mi się że śpi. Przez chwile jeszcze miałem nadzieje że ojciec zmyśla, że jednak nic jej nie jest. Nie, oczywiście głupia rzeczywistość zdołała mnie po raz kolejny zawieść. Usiadłem na krześle obok łóżka swojej matki, z postanowieniem że będę tu siedział aż się obudzi. Chciałem jej powiedzieć że ją strasznie kocham, przytulić. I nie obchodziło mnie to, że teraz sam powinienem iść spać, szczególnie że ostatniej nocy nie przespałem praktycznie wcale.
Siedziałem przy niej calą noc. Gdy rano obudziła się wreszcie, posłałem w jej kierunku delikatny uśmiech. Wyglądała gorzej niż wczoraj. Nie miała nawet siły by usiąść i przywitać się ze mną, pomimo tego widziałem że ucieszyło ją to że przyszedłem.
- Dieguś... - odezwała się słabym głosem - Co ty tutaj robisz tak wcześnie? Mogłeś przecież przyjść troche później, jak już sobie odpoczniesz.
- Nie, nie mogłem przyjść później. Chciałem już teraz być z tobą.
- O, a co ci się nagle stało? - spytała, tak że ledwo ją usłyszałem. Nie miałem siły patrzeć na nią, leżącą na tym szpitalnym łóżku. Jeszcze chwila i się rozpłacze. Tak, już możecie wyobrażać sobie łzy Hernandeza.
- Po prostu... - odezwałem się, ledwo opanowując moją chęć rozpłakania się - Uświadomiłem sobie, jak strasznie cie kocham. Przepraszam... Za wszystko. Wszystkie moje wybryki, fochy. Za każdy moment, w którym cierpiałaś z mojej winy. Jesteś najlepszą mamą, jaką mógłbym sobie wymarzyć.
Powiedziałem, już nie dając rady powstrzymać łez. Mama patrzyła na mnie, nie mówiąc ani słowa. Po dłuższej chwili z jej ust usłyszałem :
- Bądź szczęśliwy, kochanie. Nie ważne czy będę w twoim życiu czy nie. Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. W twoim sercu. Kocham cię, synku.
Zdąrzyła powiedzieć te słowa, po czym zamkneła oczy. Zasneła. Na wieki.
Nie mogłem w to uwierzyć. Przymknąłem powieki, spod których poleciał ogromny  strumień łez. Lekarz wbiegł do sali, po chwili jedna z pielęgniarek kazała mi wyjść na korytarz. Ja jednak cały czas siedziałem w miejscu, ściskając rękę najważniejszej osoby w moim życiu. Już martwej. Widziałem śmierć własnej matki, najważniejszej dla mnie osoby.

- Diego, już lepiej? - usłyszałem głos szatynki, która już od jakieś godziny stara się w jakikolwiek sposób ze mną skontaktować. Ja jednak nic. Siedziałem, wpatrzony przed siebie, w ściane. Cudem udało im się wyciągnąć mnie z tego szpitala, odwieźć do domu.
Poczułem jak dziewczyna wciska w moje zaciśniętę pięści naszyjnik. Spojrzałem na niego po czym uniosłem w jej kierunku wzrok, tym samym jej dziękując. Był to naszyjnik mojej matki, zapewne dała go ojcu, by on dał go mnie. On natomiast wolał mnie teraz nie drażnić, trzymać się z daleka, więc poprosił Violette by mi to przekazała. Poczułem po chwili, jak dziewczyna ociera kolejną łze, która spływa po moim policzku.
- Nie chce zostać w Buenos Aires. - oznajmiłem, tonem bez emocji - Chce jak najszybciej stąd wyjechać.

środa, 5 listopada 2014

Rozdział XXX

Diego.

- Diego, wstawaj! Za godzine zaczynają się zajęcia w studio. - usłyszałem głos swojego ojca. Może nie bardzo miałem ochote iść dzisiaj do szkoły, jednak chyba wolałem to niż całodniowe leżenie w łóżku. Znudziło mi się już leniuchowanie. Usiadłem na łóżku, chwile ogarniając gdzie jestem. Zresztą, jak co rano. Chyba jednak wolałbym budzić się w swoim pokoju. Ten niby był mój, ale nie czułem się w nim tak samo jak w moim prawdziwym pokoju.
Lekko ziewnąłem, postanawiając w końcu ruszyć swój tyłek z tego łóżka. Zszedłem na dół, gdzie już czekało na mnie śniadanie przygotowane przez ojca. Podczas drogi do kuchni, spojrzałem w lustro. Wyglądałem okropnie, przyznajmy. Przez martwienie się o mame, nie przespałem praktycznie 3/4 minionej nocy. Ogarniałem jednak na tyle, bym mógł iść na zajęcia i nie przysnąc gdzieś podczas lekcji z Angie czy Beto, bo raczej w to że zasnąłbym na zajęciach z moim ojcem. Niemożliwe, byłbym chyva pierwszy.
Usiadłem do stołu, bezmyślnie wpatrując się w talerz. Ojciec na szczęście poszedł już się troche ogarnąć, nie widział jak wpatruje się talerz, jakbym zobaczył w nim odpowiedź na jakąś zagadkę która od wieków nurtuje ludzi.
- Idziesz do studio, czy do matki? - spytał mój ojciec, wchodząc do pomieszczenia, w którym ja znęcałem się nad jedzeniem.
- I tak nie porozmawiam z mamą. Jest nieprzytomna. - powiedziałem, głosem który nie krył w sobie żadnych emocji.
- Wybudziła się. Dzisiaj, z samego rana.
Po jego słowach zerwałem się z krzesła, od razu pędząc do szpitala szybciej niż pędolini. Gdy byłem już na miejscu, niczym piorun wtargnąłem do sali, w której była moja matka.
-Mama... - odezwałem się, głosem jak malutkie dziecko. Coś mi odbija z rana, zdecydowanie - Nic ci nie jest?
- Nie, Kochanie. Wszystko w porządku, jak widzisz. - powiedziała. Dokladnie jednak widziałem jej wymuszony uśmiech. Do tego... Powiedziała do mnie "Kochanie". Zwykle mówiła po prostu, Diego. Ewentualnie Diegusiu. Matkp, jak ja nienawidzę tego zdrobnienia.
Usiadłem po chwili na krańcu jej łożka.
-Napewno wszystko okey? - spytałem, dla pewności.
- Chyba ja powinnam zapytać o to samo, Skarbie. Spałeś w ogóle? Takto jest, jak oddaje cie pod opieke ojcu. Pamiętam gdy byłeś młodszy i przyjeżdzałeś do ojca na wakacje, a potem odsypiałeś ten czas.
- A ja tego nie pamiętam...
- Wielu rzeczy nie pamiętasz. Poopowiadam ci troche, jeśli jednak mam teraz czas.
Spędziłem więc cza do popołudnia u mamy. Potem wróciłem do domy, przyszła do mnie Violetta. Tradycja o tej porze. Siedzieliśmy razem do wieczora. W pewnym jednak momemcie wszedł ojciec.
-Diego, mam dla ciebie naprawde złą wiadomość...



***
Nie ma to jak nocna wena. Spójrzmy na godzime dodania. Potem jebnijmy się w łeb, budzik mam ustawiony na magiczną godzine - 5:30 rano. Jeszcze słońce śpi, a ja już wstać muszę... Dobra,idę spać xD

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział XXIX

Diego. 

- Jeszcze raz wyjdziesz gdzieś bez mojej zgody, a założę ci kraty w oknach. I w sumie w drzwiach też, bo nawet jak je zamknę to wyjdziesz.
- Nie jestem dzieckiem, mogę sobie chodzić gdzie chce. - powiedziałem, siadając na łóżku w swoim pokoju. Zaraz obok mnie usiadła Violetta, tata nadal stał w drzwiach dokładnie mnie obserwując.
- Pamiętasz jeszcze że lekarz kazał ci odpoczywać, chociaż przez jakiś czas?
- Przecież czuje się dobrze, a poszedłem tylko do szpitala, do mamy.
- Dobra, nie chce mi się już nawet z tobą rozmawiać. - powiedział po czym po prostu odszedł od tych drzwi. Przynajmniej nie zaczął się kłócić i na mnie nie wrzeszczał. Mama często to robiła, nie ważne co zrobiłem. Ją rozumiem. Traciła do mnie cierpliwość, w ostatnim czasie mi odbijało.
- Idziesz jutro do studio? Naprawdę w końcu musimy ogarnąć ten nasz występ. - odezwała się Violetta, przerywając moje rozmyślenia.
- Może i nawet bym poszedł, o ile będę mógł. Jednak co do tego występu, nie wydaje mi się on dobrym pomysłem. Najprawdopodobniej i tak wyjadę, gdy tylko mama wyzdrowieje. Do tego występu nie doczekam w Buenos Aires.
No co? Przecież mogę się łudzić, że jutro się obudzi i wszystko będzie dobrze. Jedyne czego potrzebowałem w tym momencie, to to by zaraz była obok mnie i mnie przytuliła. Pierwszy raz od tak dawna chciałem by była przy mnie. Ciągle miałem nadzieje że to tylko zły sen, dzięki któremu zrozumiem że to ona jest najważniejszą osobą w moim życiu i to ją kocham najbardziej. Nie wiem co bym zrobił, gdybym teraz ją stracił. Nie, o czym ja myślę. Nie mogę jej stracić. Bez niej sobie nie poradzę. Całe życie była przy mnie. Nie może odejść, zostawić mnie. Szczególnie nie w tym momencie, gdy myśli że jej nienawidzę. Powinienem teraz przy niej być i siedzieć aż się wybudzi, aż będę pewien że nic jej nie jest. Ale nie mogę. Muszę siedzieć w domu, czekając aż stanie się coś, przez co ojciec nagle zachce mnie tam puścić.
- O czym tak myślisz? - spytała po chwili Violetta. Spojrzałem od razu na dziewczynę, chwilę zastanawiając się co jej odpowiedzieć.
- O mamie... Byłem idiotą. Naprawdę idiotą, myślałem tylko o sobie.
- O czym ty mówisz w ogóle?
- Gdybym nie chciał lecieć do Mediolanu, w ogóle byśmy się nie pokłócili. Nie chciałaby mnie zabrać do Madrytu. Przecież wszyscy doskonale wiedzą że chce mnie zabrać do tego Madrytu, bo chce mnie odizolować od ojca. I w sumie ma racje. Po co mi ojciec? Przez tyle lat miałem tylko ją, potrafiliśmy sobie poradzić. A teraz nagle mi odbija.



***
Dzisiaj krótko ponieważ... No właśnie, ponieważ co? xD No więc tak... zabieram się do niespodzianki dla was (tak, tak. Będzie 3 sezon. Znowu powiązany z poprzednikami, możecie zacząć się bać). Nie wiem co mi tak smętnie wyszło... Pisałam przy piosenkach Enrique (chyba nie muszę pisać nazwiska, żebyście wiedzieli kto  to? XD) i to nie takich smętnych a i tak mi takie smutasy wychodzą. Powinnam się chyba zacząć leczyć... Dobra, koniec tej wypowiedzi XD

Obserwatorzy

Chat~!~