Po chwili do mojego pokoju znowu wpadły Camila z Francescą. Chwile jeszcze rozmawialiśmy, gdy w
końcu odezwała się Francesca.
- Violetta, impreza się szykuje! - powiedziała i zaśmiała się. Dopiero po chwili ogarnęłam o co jej chodzi.
- A no tak, trzeba to wszystko przygotować.
- Ja o czymś nie wiem? - spytała lekko zdziwiona Camila.
- Za tydzień Marco i Diego mają urodziny. - wyjaśniła Francesca - Trzeba wymyślić jakieś naprawdę wspaniałe przyjęcie.
- Już widzę jak w tydzień wymyślicie coś co ucieszy oboje.
- Nie mają za dużych wymagań. Chociaż... I tak trzeba wymyślić coś wyjątkowego.
- Mi się nie chcę myśleć. - odezwała się Camila.
- Chyba tylko tobie. - powiedziałam. Razem z Francescą zaczęliśmy zastanawiać się nad tym co zrobić dla chłopaków na urodziny.
Diego.

- Żadne 5 minut, wstawaj. - powiedział od razu zabierając mi kołdrę. Za jakie grzechy ja tutaj jestem? Zrobiłem mu coś kiedyś? Niegrzeczny byłem jak byłem dzieckiem i teraz się odpłaca? Tylko tak to widzę.
- No dobra, dlaczego budzisz mnie o 7 rano. - spytałem próbując zabrać mu moją kołdrę. - Chce spać.
- Ile można spać? No tak, zapomniałem. Siedziałeś z telefonem do północy.
- No i...? Już wiesz dlaczego spóźniam się na twoje zajęcia. Zawsze tak mam. - zaśmiałam się i zabrałem mu kołdrę, chowając się pod nią od razu.
- Dominguez!
- To moje nazwisko.. Zaraz, dlaczego mam inne nazwisko niż ty? Tego nigdy nie zrozumiem. - wzruszyłem ramionami.
- Mścisz się na mnie czy co? - spytał tym razem śmiejąc się razem ze mną.
- No dobra, już wstaje. Chociaż... Jeszcze 5 minut?
- Diego...
- Dobra, dobra. - wywróciłem oczami. Wyszedł z pokoju, bym mógł się jakoś ogarnąć. Okazja by pójść spać dalej. Chociaż... Spojrzałem na telefon. Dziewczyny pewnie jeszcze spały, więc nie powinienem dzwonić do Violetty. Postanowiłem narazie sobie odpuścić, ale jednak wstałem. Przebrałem się i po chwili już wyszedłem z pokoju. Wszedłem do salonu, w którym siedział mój tata. Na początku mnie nie zauważył. Przeglądał jakieś zdjęcia. Usiadłem obok niego, dopiero w tym momencie mnie zauważył. Spojrzałem na zdjęcie. Byłem na nim ja i Marco, jeszcze jak mieliśmy po dwa lata. Spojrzałem na ojca. Wyraźnie nie był zadowolony z tego że Marco i Mora nie mają zamiaru spędzać z nim wcale czasu. Ale równocześnie cieszył się z tego że właśnie ja daje mu jakąś szansę.
- Tato... Przepraszam że o to spytam, ale... Mora też jest twoją córką? - gdy zadałem to pytanie, dopiero wtedy na mnie spojrzał. Chyba zdziwił się że akurat teraz przyszła mi ochota na szczerą rozmowę.
- Nie, Mora nie. I Marco też nie. - odezwał się. Marco nie? Zaraz... Ja tego naprawdę nie rozumiem. Przez całe swoje życie, byłem przekonany że ja i Marco urodziliśmy się tego samego dnia, więc prawdę mówiąc ojciec powinien być ten sam. Chyba że i moim ojcem nie jest... Chociaż nie wydaje mi się. Widząc że nic nie rozumiem, kontynuował - Dopiero jakieś dwa lata po wyjeździe dowiedziałem się że Mora nie jest moją córką, widzę że wy do tej pory nie wiecie że każde ma innego ojca.
- Ale jak to możliwe...? No dobra, Mora to jeszcze rozumiem. Ale Marco?
- Ale nie powiesz mu? - zapytał. Spojrzałem na niego. Miał taką minę, jakby zaraz chciał wyjawić mi jakąś największą tajemnicę. Kiwnąłem głową. Nie powiedziałbym mu niczego co by go zraniło. - Marco ma w ogóle innych rodziców. Jest adoptowany.
Teraz to na serio zawał. Na to to bym nie wpadł. I dlaczego Marco JESZCZE o tym nie wie? Nie wiem... Ale obiecałem że ja mu nie powiem.
- A Mora? - spytałem po dłuższej chwili milczenia.
- Ma innego ojca, tyle. Twoja matka mnie zdradziła. - powiedział, chowając od razu zdjęcia. Nigdy w życiu nie wpadłbym na to że tylko ja jestem jego synem. To było dość... dziwne?
- Ale nic im nie powiesz...?
- Nie powiem, na pewno.
Tydzień później.
Sobota. Dzień który tak bardzo uwielbiam. Szczególnie gdy leże sobie w swoim łóżku, nikt mi nie przeszkadza i mogę sobie spać do 10. Tak... Życie jak w Madrycie. Dosłownie, jak jestem u mamy też nikt mi nie przeszkadza. Aż nagle te cisze zagłuszyła Mora.
- Mam ci zaśpiewać "Sto lat" żebyś wreszcie ruszył spasiony tyłek z łóżka?! Już chyba 10 razy wołałam cię na śniadanie! - zaczęła się na mnie wydzierać. Wspaniale zaczyna się ten dzień... Dobrze że potem będę już tylko z Violettą. Tak by mogło być cały dzień.
- Chwila... Już wstaje... A nie, nie wstaje. Błagam, daj mi chociaż raz szansę na wyspanie się. - powiedziałem chowając głowę pod poduszką. Mora wyszła z pokoju. Wygrałem. Tak zdawało mi się przez chwilę. Dość krótką chwilę, bo po krótkim czasie poczułem że jakiś idiota (czyt. moja pojebana siostra) olewa mnie wodą. Ale zimna! Spojrzałem na nią z wyrzutem, a ona uśmiechnęła się szeroko.
- Wstajemy. - powiedziała tylko i wyszła z mojego pokoju. Chcąc nie chcąc wstałem. Nie zamierzałem zamarzać w łóżku, cały mokry. Poszedłem się przebrać, dopiero wtedy zszedłem na śniadanie. Marco już gdzieś wcięło.
***
Postanowiłam to wszystko trochę przyspieszyć, haha xD